Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/285

Ta strona została przepisana.

a kiedy pytam Ciebie, czy Niniwa warta jest mnie, Ty nie odpowiadasz. Wolę umrzeć niż żyć.” Poszedł Jonasz z miasta i siadł na pustyni. Pan zgotował banię, bania wypuściła liść, liść osłonił Jonasza przed słońcem. Czy wiele trzeba strapionemu? Wystarczy listek, listek. Pan o tym wiedział i dlatego zgotował nocą robaka, robak podgryzł banię, bania uschła i zgryzota Jonasza już nie miała tej ostatniej osłony. Na pustyni leżał teraz człowiek skazany na nieszczęście i bez ratunku. A kiedy wzeszło słońce, Pan jeszcze uderzył wiatrem od wschodu, wtedy Jonasz powiedział po raz drugi: „Wolę umrzeć niż żyć.” I co powiecie? Tego było trzeba! Listka. Wtedy, na samym dnie utrapienia, kiedy ucho słyszy, oko widzi, a serce czuje, wyjawione mu były zamysły Pańskie. Jonasz żałuje listka, a Pan nie ma żałować Niniwy, miasta wielkiego? Sto dwadzieścia tysięcy ludzi i więcej, a żaden nie umie rozeznać się w tym, co dobre, co złe. I bydła mają wiele. Pan uratował Niniwę, bo była tego warta. Miał swój zamysł. Jaki? To powiem dalej.
Kiedy człowiek błaga o sprawiedliwość, trzeba mu wskazywać prawo. Kiedy domaga się prawa, trzeba mu przypominać o bojaźni. Nie ma sprawiedliwego odwetu? Ano, nie ma. Z ciężkim sercem mówię to dzisiaj. Człowiek nie może wołać zemsty Pańskiej na drugiego człowieka. I Pan nie może być narzędziem w ręku człowieka. To prędzej człowiek, człowiek... Ale czy łatwo się z tym pogodzić? Jonasz był wśród wrogów, sam, słaby, strapiony, znał bojaźń i ostatnia pociecha mogła mu być odjęta? Listek? Niniwa była pyszna, bogata, żyła w grzechu i czyniła zło, a Pan jej na żądanie Jonasza nie mógł zburzyć?
Dziadek urwał, sapnął. Jedno oko miał zmru-