Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/289

Ta strona została przepisana.

i nie cofają przed spojrzeniami. — Odwet, to ludzkie prawo musi mi być dane.
Ojciec mitygował, łagodnie kołysząc rękami.
— Odwet, od razu odwet. Opamiętaj się, Izraelu!
Ale Naum nie dał sobie tym razem przerwać.
Untermensch? Dobrze, pokażę im wszystkim, jak walczy ze światem Untermensch. Tak, jestem Untermensch! Przyjmuję. W dzisiejszych czasach to całkiem dobrze brzmi... Podczłowiek! Nie domagam się równych praw. Nie domagam się żadnych praw. Żydem jestem i z każdej pozycji muszę walczyć. A jak wygrają tę wojnę, kim będziemy? Kim będą inni?
— Odwet, tego się człowiek wyrzec nie może — basował mu Uri.
Ojciec coraz wolniej kołysał rękami w powietrzu, aż powiedział:
— Odwet? Opamiętaj się, Izraelu! Kto mówi od razu o odwecie? Tymczasem bronić się nie ma czym. Bo czym? Gołymi rękami? Życie ucieka jak zając i nie ma nawet uszu, za które można by złapać i przytrzymać.
Wuj Jehuda z chłodnym uśmiechem:
— W gorącej wodzie kąpany — powiedział. — To nie szkodzi. Dlaczego? To nawet dobrze, że mamy taką zapaloną młodzież.
Uri kręcił się jak na węglach; nagle uniósł zaciśniętą pięść.
— Będę stawiał opór do ostatniej chwili życia i bez broni, bez broni, kiedy stanę w dole, też krzyknę swoje: „Nie!” Śmierć faszystom!
— O tak, to rozumiem — powiedział wuj Jehuda, kiedy Uri poczerwieniał pod uważnym wzrokiem wszystkich. — Tak mów.
Przez chwilę spojrzenie dziadka spoczywało na