tragarzy policja znajdowała na torach, a związki nabierały wody w usta.
Z krzykiem biegł i na rogu Grzybowskiej Długi Icchok rozsypał kartofle. Nie wiedział, czy zbierać je, czy dalej gonić charłaka, który z chlebem skręcił w bok; jeszcze mu Kuba Wałach podstawił zwinnie nogę. Poszorował nosem po flizach chodnika. Usiadł, nad nim stała banda Barucha
Ciasny nawis był już poza nim. Uciekł za uskok nie sięgnął po worek.
Dopiero na schodach — kiedy szedł wolno pod górę, kładąc się na poręczy ze zmęczenia, wlokąc worek przy butach jak psa — oklapł do reszty. Wzięło go! Sienią szła Sura-przekupka, rozciągnęła szare wargi w krzywym uśmiechu. Świeży chlebuś? Odstąpi? A potem zeszła tyłem, szybko przekładając nogi. Powlókł się do otwartego okna na półpiętrze i w jakimś porywie bezsilnej rozpaczy gotów był cisnąć szmugiel — im, wszystkim, na łeb, ale okno było wysoko, a on zmęczony i zanim wciągnął ciężar na parapet, siły go opuściły. Drżały mu ręce, nogi. Wyjął kartofel, obejrzał bezmyślnie szramę na obierzynie, wrzucił z powrotem, wyjął drugi i zamachnąwszy się ciężko cisnął przed siebie w okno stróżówki. Szum szkła, rejwach, wołanie Chaskiela-stróża sprawiło mu złośliwą ulgę.
W domu już na niego czekali. Gdzie chleb? Jak on wygląda? Czuł na sobie ich uważny wzrok. Goły łokieć sterczał z rozprutego rękawa. W milczeniu ocierał się, rozmazywał błoto. Było mu wstyd i nie wiedział, co powiedzieć. Prof Baum wsparty dłonią o stół. Każdy palec osobno. Skrzyżowane nogi, nosek buta wbity w podłogę, a między zdartym obcasem i getrami bielała pięta.
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/302
Ta strona została przepisana.