Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/307

Ta strona została przepisana.

Lerchach, którzy zmarli jesienią na galopującą czerwonkę — trzy pokoje z kuchnią, służbówka, alkowa — zagnieździły się tam pierwsze rodziny wysiedlonych. Pewnego dnia obudził się obok Długiego Icchoka, który chrapał mu w nos i ronił wszy. Umknął do alkowy; zaciągnął tam żelazne łóżko, siennik i tam spał. W czasie wielkich mrozów uciekinierzy z prowincji opuszczali masowo swe nory w ruinach, wdzierali się do otwartych mieszkań i rozkładali zawiniątka, gdzie tylko mogli znaleźć kryjówkę przed śniegiem. Meble rąbali na opał; czego nie można było spalić, wynosili na sprzedaż. Rozciągali słomę na podłodze, worki, rozkładali legowiska i przesypiali noce z głową na węzełku, by rankiem stanąć w ogonku do kuchni gminnej i ziewać kuląc się z chłodu w szarówce, żebrać na trasie kolumny roboczej, która pod strażą opuszczała mury, handlować pozostałym dobytkiem, kraść. Ponuro pikietowali (na tekturze jedno słowo: „Głód”), wziąwszy dzieci za ręce, i znużeni nieśmiałym, wstydliwym wołaniem o jałmużnę kładli się na bruku całymi rodzinami, a kiedy nie mieli już sił unieść się z miejsca, kurczowo podciągali pod siebie nogi, wyzbyci trosk — i na łasce ulicy pozostawiali malców, skomlących przy wystygłych zwłokach jeszcze długo, póki i ich nie dobiło zimno, pragnienie i głód. Komu starczyło sił, wlókł się po całym dniu żebraniny z powrotem do rudery, aby przetrwać pod dachem jeszcze jedną noc. Tłum krążył, konał pod gołym niebem, wędrował z ulicy na ulicę w poszukiwaniu chleba, w nadziei na przypadkowy zarobek.
Jakiś czas chodził Natan Lerch na Leszno i grał po południu na swych słynnych skrzypcach kawałki do tańca w restauracji „Pod Rybką”.