Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/316

Ta strona została przepisana.

na w żółtym damskim swetrze kroił ostrożnie chleb na parapecie okna i odwrócony opędzał się od natrętów kopniakami wymierzanymi na oślep. Mordka Caban i Kuba Wałach bili się przeskakując materace i zmorzonych snem ludzi. Na środku, potrącana przez nich, pięcioletnia dziewczynka siedziała na nocniku i dłubała w nosie z ponurą, zaciętą miną. Ktoś uniósł się raptem, usiadł na wyrku, zawołał przed siebie: „Pesia, czy jesteś już gotowa z tym jedzeniem?” Wieczorem, po całym dniu włóczęgi, „dzicy” zajęci byli czynnościami, które wykonywali ze szczególną pasją i uwagą: biciem insektów i przyrządzaniem posiłku z nagromadzonych resztek. Chlupnęło z przewróconego naczynia. Mężczyzna w żółtym swetrze krzyknął do przebiegającego Cabana i dał mu pięścią w kark. Mordka Caban runął przez otwarte drzwi do sieni.
— Ludzie, przecież nie można tego tak zostawić. W nocy ktoś wstanie, wdepnie i nie daj Boże złamie nogę.
Leniwie poruszali się w ciasnym przejściu, gotowiąc do snu. Stara Żydówka chwyciła wnuczkę.
— Lusia, dosyć. Zejdź już. Wydłubiesz sobie dziurę w nosie, jak tak dłużej będziesz siedziała.
I uniosła ją razem z emaliowanym nocnikiem. Mężczyzna okryty wojskowym szynelem rzucał się w kącie i bredził.
Mordka Caban krzyknął:
— Żydzi, słuchajcie, rabina ugryzła pchła!
A Fajwel Szafran zamachał połami tałesu.
— Cśś!
Banda Barucha Oksa gwizdała na palcach. Płaskonosy Nahum zamknął drzwi do sieni i oparł się o nie plecami. Rozległ się cichy, drżący głos. Wzbił się rozpaczliwym zawodzeniem, lamentem,