Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/329

Ta strona została przepisana.

fujarze. Ale co ma lekarz leczyć, ja się pytam? Ciało astralne?!
Dr Obuchowski skrzywił się i odciągnął pełną garścią fałd skóry na suchym piszczelu. Zaciskając usta, stękając, z wysiłkiem wprowadził igłę między kość i szary naciek na miednicy charłaka.
— Już, dobrze. Ten zastrzyk cię uzdrowi. Jutro wstaniesz pełen sił do walki o byt. Nie wierzysz? Uśmiechasz się? Ha! Wiara pacjenta, połowa powodzenia w kuracji. Opuść koszulę. Podziękowanie. Następny!
Ukłuty odszedł z cichym uśmiechem. Oglądał się za siebie, kłaniał i długa koszula powiewała na szkielecie.
Dr Obuchowski zmienił igłę. Estusia grzała na piecyku wodę, a on opatrywał wysięki, nacieki, wrzody i szybkimi ruchami maleńkiego lancetu otwierał ropne pęcherze. Charłacy śmiejąc się, rozbawieni jego gadaniną, następowali ze wszystkich stron. Dobrodusznie przygadywał:
— Ludzie, ja już rąk nie czuję. Co za piekielny taniec!
Płaskonosy Nahum parsknął:
— A to dopiero początek — i zuchwale spojrzał w oczy lekarzowi.
Stara Żydówka prosiła, dla swej wnuczki Lusi, o receptę na słodki syrop, o cytryny i coś od kaszlu. Dr Obuchowski zapisał tran. Mężczyzna w żółtym swetrze zatarł ręce i zażądał stanowczo skierowania do szpitala, gdzie mógłby się trochę odżywić i odpocząć, a stary lekarz pokiwał ze zrozumieniem głową i wbił mu pełną strzykawkę wody destylowanej, po której pacjent dłuższy czas rozcierał sobie bolesne nakłucie.
Inni stali w milczeniu, cierpliwie śledząc zwinne, energiczne ruchy dr Obuchowskiego.