Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/331

Ta strona została przepisana.

tiul, z wyleniałym rudym liskiem okręconym na pudrowanej szyi. Zmrużyła chytrze oczy i ostrym, zakrzywionym paznokciem pogrzebała w powietrzu, jak haczykiem.
Krygując się mówiła:
— Caban, zawołaj do mnie doktorka.
— Trzy ćwierci do śmierci, a po co ci doktór?
— Caban, Cabaniątko, zawołaj do mnie zaraz Mordarskiego.
— Małka, a po co ci kupiec?
— Caban, zawołaj mi tu szybko Szwarca.
— Po co ci adwokat?
— Caban, Cabaniątko kochane, zawołaj Mordchaja.
— Po co ci furman?
— Caban, zawołaj w takim razie reb Icchoka.
— Małka, a po co ci rabin?
— Caban, łobuzie, przyprowadź Lońka, mojego kawalera.
— Po co ci kawaler? Kogo jeszcze?
— Poczekaj, niech sobie tylko przypomnę.
Chwyciła pyszczek liska i zarzuciła na plecy. Uperfumowaną kitką ogona wachlowała sobie twarz.
Mordka Caban odwrócił się, ukłonił nisko Kubie, złapał go dwoma knykciami za nos i szarpnął. Jasnym, rozradowanym głosem na całą sień zawołał:
— Podzięęękowanie, następny!
Przeszła.
Wychylił się na schody płaskonosy Nahum, oparty podbródkiem na jego ramieniu patrzył za nią Szulim. Zachichotała. Rudy lisek wionął wyleniałym ogonem w ciemnej sieni i wlepił w nich zimne, szklane, rubinowe oczko, a Małka odwróciła w przejściu martwą twarz, na której