Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/338

Ta strona została przepisana.

szem. Ale jak długo? Szedł mecenas Szwarc od klienta, spoglądał w niebo wiosenne i blade.
— Nie pamiętasz mnie, kotusiu? Przypomnij sobie. No, no... — Stała przed nim poprawiając brudną podwiązkę. W ponurym uśmiechu pokazywała długie, żółte, rozchwiane zębiska. Szwarc pobiegł przed siebie. — Uciekasz! Ale broniłeś mnie przed sądem i kurewski grosz nie przepalił ci kieszeni.
Miękki, szeroki, czarny kapelusz i odwiane do tyłu włosy. Bolesne, zawstydzone spojrzenie przepraszające za wszystkie nie domówione na czas modlitwy. Wyszedł reb Icchok z bóżnicy na Ciepłej, rozpraszając woń pergaminu i niestlałych świec. Przechodnie mu się kłaniali.
— Stój, rebe. — Chwyciła poplamiony kroplami wosku chałat. Naprzykrzała się: — Rebe, złociutki, miej serce dla nieczystej dziewczyny w potrzebie.
— Serce? Dziewczyna? I nieczysta? A nie za dużo tego dobrego? — Reb Icchok westchnął. — Oj, Małka, Małka, wszystko przewrócone do góry podszewką, na radość i chwałę Pana.
Pochylił nisko głowę i zaczął odpinać guziki. W popłochu szukał po kieszeniach drobnych.
— Mordarski, skąd ten brzuch? Ty, chodź do mnie, ty!
Szedł kupiec Mordarski w rozpiętym futrze — wierzch z angielskiego sukna na cybetach i szalowy kołnierz z wydry — poruszając cicho tłustymi, mokrymi wargami. Jeżeli dwunastu szmuglerów nosi dwa razy dziennie po trzy kilo słoniny przez mur, to ile Mordarski zarobi w okrągły tydzień? Trzeba uczciwie odliczyć prowizję tragarzy, zysk pośrednika, łapówkę dla żandarma,