straty towaru i zabitych. Na czysto wypada... cicho, sza! Małka zabiegła mu drogę.
— Idziesz, serce, idziesz?
— Mam czas, poczekam.
— Mordarski, żyjesz faszerowany gęsimi skwarkami, ale zdechniesz jak wszyscy!
— Tfu, niedoczekanie — kupiec Mordarski splunął i szedł dalej, kończąc przerwany rachunek. Powietrze tego dnia było lekkie. Oddychał, liczył.
Maszerował sobie na wachę Loniek Papierny z żółtą opaską OD-mana, z pałką gumową u pasa, skrzypiąc nowymi oficerkami. Odpasiony na policyjnym chlebie, wyrzucał wysoko kolana i przybijał obcasem. Przecierał rękawem sztywny otok czapki. Z daleka na jej widok kpił:
— Hrabia Grandi kłania się nisko szanownej damie. Idziesz, Małka, idziesz?
— Z tobą nigdy.
— Życie to taniec szkieletów na bosaka... z figurami! Małka, do pary ciebie mi trzeba.
Szedł ulicą dr Obuchowski do swych chorych, zadyszany, w białym fartuchu narzuconym na palto. Stanął, walizeczkę z przyborami postawił ostrożnie na chodniku i długo oglądał zniekształcone, bulwiaste kolana na cieniutkich i łamliwych nogach, i kościane ręce, i suche obojczyki sterczące jak haki, i upiornie wynędzniałą, skurczoną twarzyczkę, i uszy zbroczone strumyczkami zakrzepłej krwi, i zakurzone powieki, i rój wszy we włosach, i czarne jamy w cieniu kruchych skroni, i czoło przecięte pionową, wypukłą, rozpaczliwie tętniącą na kości żyłą. Małka czekała cierpliwie, przebiegle mrużąc oczy.
— Doktorku, ciebie jeszcze szukam.
Dr Obuchowski ujął czaszkę obciągniętą ciem-
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/339
Ta strona została przepisana.