Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/340

Ta strona została przepisana.

, zbrunatniałą, łuszczącą się żałośnie skórą i kciukiem odciągnął pomarszczoną powiekę. Szepnął:
Atrophia et anaemia organorum. Mors.
Nachyliła się szybko; pustym, zdławionym, bezdźwięcznym głosem rozkazała:
— Idź pierwszy. Ja pójdę za tobą.
Wracał do szopy Mordchaj Sukiennik, pijany. Plątały mu się nogi, język. Coś mamrotał, śpiewał. Wio! Wio! Starzeje się koń, starzeje się fura, a na furze furman. Idąc pustą ulicą przerywał piosenkę i przemawiał do kasztanka, ciągnącego wóz środkiem, z rzuconymi beztrosko lejcami, bez bata. A jedno koło zawadziło o latarnię gazową przed bramą? A drugie koło sunęło po gzymsie okna Kalmana Drabika? A dyszel zachybotał się i przebił chmurę? Wóz rozpadał się na części! Koń już cwałował w niebieskim powietrzu, bez wysiłku przebierając złotymi kopytami, i polatywała za nim grzywa, rozwiane rzemienie uprzęży. Chciał popędzić konia? Zatrzymać? Ulicą Krochmalną nikt nie jechał, pusto. Potknął się i — jak dawniej, krzyknął ochryple:
— Kaasztan!
Już leżał, rękami na oślep macając kamienie. Wtedy stanęła nad furmanem i położyła kościstą, owrzodzoną dłoń na jego burce. Z bliska szczerzyła rozchwiane zęby. Czochrała się wściekle i wszy wylatywały z włosów.
— Idziesz, stary? Idziesz?
A Mordchaj na to:
— Nie ma, kurwa, nie ma.
Powrotny tyfus dopiero zwalił ją z nóg i po raz drugi dostała się do szpitala, skierowana przez dr Obuchowskiego na Czyste. W dwa tygodnie później wróciła odkarmiona, ostrzyżona,