łem, a tymczasem tragarze podawali sobie ciężary z rąk do rąk. Archaniołem nazywali tragarze ciecia, który był kapusiem. To ten cieć ich wtedy zasypał. Drabina to drabina. Mąka to mąka. Tragarze to tragarze na całym świecie wszerz i wzdłuż! Ale kto był tym Jakubem, który przystawił drabinę do muru?
Naprawdę — Archanioł nie miał twarzy tamtego ciecia. Skrzydła łopotały mu u ramion, gdy zawisł nad Jakubem. Kiedy to było? W zaciętej bójce na śmierć i życie człowiek odpychał go od siebie, a anielskie pióra wydarte z pysznych skrzydeł leciały na ziemię, jak pierze darte z kuraka... Ale gdzie jest ten kurak, gdzie rosół?
Tak wysoko ten strop i on bał się unieść oczy ku górze, skąd spływało światło rozjarzonych świec. Wielki pająk zawisł nad nimi, czyhając, nim spadnie na głowę. Słychać było szelest tałesów zaciskanych na piersiach, rozrzucanych na boki z impetem. Gięły się twarde karki, z powiewających chust modlitewnych unosiła się woń naftaliny i mydła, ubóstwa, schludnego niedostatku. Głos kantora leciał wysoką nutą w powietrze i drobny brzęk kryształowych balasków żyrandola rozdzwonił się we wnętrzu. Potem rozpadł się wśród spazmatycznych westchnień, przydechów, nisko cichł w przypływie szlochu. I rozległo się wreszcie rozciągnięte słowo, kiedy zamarła nuta. Czysty głos, bolesna tęsknota, słodka nuta. Słuchali w pokorze, w oczekiwaniu... Ciepło zalewało twarz. I byli wszyscy razem. Tacy cisi, mali, łagodni, tacy zasłuchani. Na co czekali? Co jeszcze mogło się stać? Było święto Pesach i kantor śpiewał. „Le szana habaa be Jeruszalaim!” Dawid widział ojca, jego przetarty tałes i wielką cerę, która wypadła w widocznym miejscu na ło-
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/351
Ta strona została przepisana.