Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/353

Ta strona została przepisana.

Tędy przejścia nie ma. „Eintritt verboten!” Ale wystarczy wsiąść do tramwaju na ulicy Chłodnej i można przejechać środkiem dzielnicy aż do placu Teatralnego. Rozstrzelanych trzeba było jeszcze powiesić. Na przekór przysłowiu, kołysali się prowizorycznie — głowy odrzucone, opaski na rękawach — z zaciśniętymi pięściami. Wisieli wysoko ku przestrodze innych. Powinni tak wisieć całą wieczność, lecz przepisy sanitarne na to nie pozwalały; cóż, wkrótce ich stamtąd zdjęto. Ludzie z tamtej strony przytykali białe twarze do szyb tramwaju i patrzyli, znękani bezsilnością i strachem, żegnając się ukradkiem. Motorniczego, który został rozstrzelany, przeżył okrzyk: „Niech żyje Polska!” I tramwaje parę dni jechały wolno, jak kondukt za konduktem. U Św. Karola biły dzwony, bez przyczyny. Cały dzień, bezładnie i jawnie. Wieczorem zajechał wóz, wysiadło dwóch facetów w czarnych gumowych płaszczach i wyprowadzili księdza. Z okien żydowskiej dzielnicy kościół był widoczny jak na dłoni, i samochód, i ci dwaj w czarnych płaszczach. Mówiono, że to gestapo chodzi w takich płaszczach. Ale co tamci faceci chcieli od księdza?
Wiadomo, wszystko musi być przygotowane na ten dzień. Wzór, łatwe równanie pierwszego stopnia, układ trzech osi. Kiedy prof Baum wskaże mu jeszcze czwartą wielkość, czas, to przeniosą ruch na drugi układ współrzędnych i hopla, potykając się na wybojach równań Lorentza, przeskoczą w inny wymiar. Tak czekał na nadejście tego dnia... Wystarczy ołówek i kartka papieru, a ziemia i niebo, cały wszechświat, wszystko rozwiązuje się tak lekko. Rysował w zeszycie układ liniowy trzech współrzędnych,