Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/357

Ta strona została przepisana.

urwał psalm i dwóch starców rozwijało powoli wielkie rodały, żółty niekończący się zwój. I kapłan rozpoczął rzecz o ucieczce Żydów z domu niewoli do Ziemi Obiecanej. „Szema Isroel... Nad obozem twoim stanie słup ognia nocą, a we dnie słup dymu...”
Na Madagaskar frunęły zaułki małego getta. Tramwaje, domy, drzewa, ulice i place. Ruiny wypalonych kamienic, las szczerbatych kikutów, nagich kominów i ścian, dachy ciśnięte w powietrze podmuchem wrześniowych bomb. Sunęły Arki chroniące stare zwoje, ołtarze i srebrnoramienne menory jarzące się nieugaszonym światłem świec. Sunęły kamienie, kamienie cmentarne, porzuciwszy szczątki pogrzebanych pokoleń. Sunęły wszystkie piątki, wszystkie soboty w stroju słusznych i godnych słów wiary i dziękczynienia, a za nimi w ślad stare księgi i z pożółkłych kart sypały się na wietrze psalmy, modlitwy strzeliste, zaklęcia, westchnienia prostych serc. Sunęły kozy, kozły i koźlęta. Sunęły owce, tryki i jagnięta. Trwożnie pobekując, sztywno rozstawiając kopytka grzęznące w obłoku. Pastuch liczył rozproszone sztuki błądząc wśród gwiazd. Pasterze, kapłani ciągnęli sznurem, sypiąc na ziemię z szerokich rękawów rodzynki, orzechy, cuda sprawione pod okiem świętych cadyków. A biedny bakałarz z małej mieściny, gdzie całe swe życie obuczał osły, gonił teraz pogubione znaki, które złośliwe bydlątka sypnęły na wiatr. Alef, bejt, gimel, dalet, he, waw, zajn, wszystkie uciekały sprzed jego starych oczu, układając się gdzieś daleko w przestrzeni w nie znane mu, nie widziane nigdy wersety. Sunęły grzechy, głody nie wyjawione do końca przez biedaków, sny ich pełne ryb, placków, owoców, szczodre sny bie-