prowiantu. Kim byli? Dokąd ciągnęli takim tłumem? Wszyscy, wszyscy ciągnęli na Madagaskar. Okryci prochem, pyłem, kurzem, zgorzelami, które przeżarły skórę do krwi, udręczeni świądem, pokąsani przez insekty łączyli się w tym ogromnym pochodzie zdążającym donikąd.
Szli, szli na oślep przed siebie. „Le szana habaa be Jeruszalaim!” Mary chudziutkich istot, niepodobnych do żywych istot, wypełzały z bram, z ruin wymarłych kamienic, jak ćmy, ostatkiem gasnących sił. Który dzisiaj jest? Co to za miesiąc, rok? Trzeba posuwać się tak naprzód, w pełnym świetle dnia, w blasku wrogiego słońca. Jeszcze jeden krok, kamień na drodze, wysiłek. Naprzód, już wkrótce połączą się razem, naprzód. Kto to powiedział, że wkrótce połączą się wszyscy razem? Żebrak — żebrak, który był niegdyś świątobliwym kapłanem, zdycha z głodu wraz z innymi i wznosi okrzyk w tym przeogromnym tłumie, pieje świszczącym, cienkim głosem. „Hallelujah! Le szana habaa be Jeruszalaim!” Stary pasterz, nędzarz, śmiertelny, zamorzony głodem cień. Krew odpłynęła; głód popędza struchlałe serce. Kto go usłyszał? Kto zobaczy go jeszcze? Mija żebraka w tej ostatniej drodze żołnierski krzyk. „Alle, alle Menschen weg nach Madagaskar!”
Z nory w gruzach wychodzi cicho zjawa, nogi owinięte gałganem, trupek w ramionach. Luli-luli, moje serce, luli-luli. Kołysze martwy ciężar, idzie przez miasto z podniesioną głową, obojętnie, czarne oczy — głębokie jak studnia — wlepione w jeden punkt. Co tam ujrzała wysoko przed sobą? Skąd wyszła i dokąd idzie? Na Madagaskar. Posuwa się cicho w gałganach owiniętych wokół bosych stóp. Luli-luli, moje serce,
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/360
Ta strona została przepisana.