Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/366

Ta strona została przepisana.

Ze wszystkich głodów, jakie pamiętał do tej pory, ten był najgorszy. Nie zbliżał się podstępnie i powoli, dając znać o sobie ćmiącym ssaniem, znużeniem, irytacją, bólem głowy, jak głód chronicznych zdechlaków, którego zaznał pierwszego roku w getcie. Ogarniał go ten głód nagle, przyprawiał o bicie serca i oślepiał. Marzył o... kawałku cebuli, ale matka groziła skrętem kiszek; zresztą w domu niczego takiego nie było. Wuj Gedali przyniósł cebulę, a on patrzył na nią z zaciśniętymi boleśnie szczękami. Ukradnie ją. Dr Obuchowski przyszedł pewnego dnia i powiedział, że natura broni się sama. Cebulę pozwolił jeść, ale cegłę kazał z łóżka wyrzucić. Ciągle tam leżała. Pukał w chude plecy, sapał, dmuchał zimnym oddechem w kark, obiecywał miejsce w szpitalu. Po wyjściu lekarza matka rozzłościła się i z rozpędu wrzuciła pod blachę resztki węgla. Niedoczekanie! Wezmą do szpitala zdrowego, a zwrócą umrzyka. Ogrzewała cegłę pod blachą, zawijała w gałgan i przykładała do policzka, czy nie parzy.
Ulica uciekała bokiem na mur, a domy stały krzywo, kiedy wyszedł po raz pierwszy na miasto. Szedł ostrożnie po pochyłości, mijany przez tłum, wszyscy go wyprzedzali i nie mógł się nadziwić, że tak szybko przebierają nogami, a jego niewidocznie spychało, zwiewało bokiem na ściany. Zatrzymał się, przy Ceglanej na postoju ujrzał rikszę. Ojciec siedział na siodełku ze zwieszonymi luźno nogami, ciężko oddychał. Uchylone miał usta i zęby na wierzchu. Wuj Gedali mówił coś do niego, z kieszeni sterczał mu złożony worek, a rękę trzymał na kierownicy i nie puszczał.
— Stracisz dzień jazdy? O, wa! Dłużej nie moż-