Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/396

Ta strona została przepisana.

stki!” — „Tak mów!” Słowa prześcigały się w powietrzu, dotarły za Dawidem tutaj, gdzie unosił się stłumiony łoskot maszyn, pah, pah, pah... Miał cichy, miękki głos rwący się w krótkim oddechu. Ernest nie odrywał oczu, urzeczony zwinnymi ruchami tego faceta, błyskiem brzytwy w powietrzu, strzelistą blizną przecinającą obnażone plecy od łopatki po kark. A potem ujrzeli nikły ruch ust w lusterku za stłuczoną szybą i usłyszeli znów ten ostrożny głos: „Już więcej nic?” Ale to nie było pytanie i Ernest powtórzył za nim: „Już więcej nic.” Wycierał ręcznikiem ręce, usuwał mydło, szczerzył zęby do lustra. „To starczy. Idzie robić interes.” Pogładził pieściwym dotknięciem twarz, obejrzał z jednej i obejrzał z drugiej strony, przetarł do sucha, a kiedy usunął ostatnie ślady mydła, wylał na dłoń parę kropel wody kolońskiej, której woń rozeszła się ostro w stęchłym powietrzu meliny, potarł palcami skronie i podgardle, syknął, chuchnął, uważnie wycisnął na skórę odrobinę wazeliny, roztarł ją i głośno pacnął raz i drugi palcami po szyi. Był już prawie gotowy. „Tak, idzie robić interes.” Był już prawie gotowy, a oni czekali. Ustawieni stali tak: Elijahu, Dawid trochę dalej z boku, przy drzwiach mały Ernest, dobrze osłonięty przez obydwóch. Było wiadomo, że ucieknie pierwszy, za nim pogoni tamten facet, a tymczasem Dawid ze złomem w kieszeni wymknie się cicho razem z Elim. Tamten drapał ponuro nogę. „Taak.” A stojąc w kalesonach wyciągnął żylastą szyję i zapiął koszulę. Wiązał zwinnie krawat w maleńki, twardy węzełek. „Taak.” Koszulę miał już zapiętą, wepchnął palec pod ciasny kołnierzyk, pokręcił sztywno głową. I głośno liczył: „Dwadzieścia koronek poje-