dynczych.” Ledwo było słychać te słowa. Elijahu przerwał: „Osiemnaście.” Tamten facet zawahał się. „Niech będzie osiemnaście. Osiemnaście razy dwa to czyni trzydzieści sześć. Dalej cztery koronki podwójne.” „Pięć”, poprawił Elijahu. „Pięć”, powtórzył tamten facet. „Niech będzie pięć. Pięć razy cztery to czyni dwadzieścia. I trzydzieści sześć? To razem pięćdziesiąt sześć.” Potem zawahał się i urwał. „Dwa mostki”, wyliczył gładko Ernest, który połapał się w tym wszystkim najpóźniej. „Potem dwa mostki”, powtórzył za nim tamten facet. „Pełne? Dwa pełne?” pytał. Przelotnie przyjrzał się małemu Ernestowi, który kieszenie wypchane miał kluczem francuskim i obcęgami. „Pełne!”, powiedział szybko Ernest. „No, to dwa razy czternaście jest dwadzieścia osiem. Dwadzieścia osiem i pięćdziesiąt sześć? Razem osiemdziesiąt cztery. Coś.” Elijahu trzymał marynarkę, tamten facet podał do tyłu ramiona. „Coś jeszcze za drogę wam się należy. I słowo daję, złoty interes. Złoty interes robicie na mnie, szczury. Całkiem, całkiem.” W ciszy skrzypiała sucho podłoga pod jego bosymi stopami, kiedy krążył ociężale po pokoju i leniwie ubierał się do wyjścia. Skarpetki i buty wkładał na ostatku. „Ładny mues. Okrągłe dziewięćdziesiąt dla was, po trzydzieści na łepek, szczury. Daję piętnaście twardych, resztę w motylach. Idzie robić interes?” Elijahu milczał i oni milczeli. Wtedy odwrócił się szybko i do Ernesta: „Wykładaj żółtko na stół, jazda!”
Co to za miejsce? Z cichym szelestem unosił się plakat, którym okryty był płaski i mały kłębek gałganów leżący w kącie podwórza, zrywał się papier i ukazywał martwą twarz dziewczyny, kołysał się napis, który więziły kamienie rzucone
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/397
Ta strona została przepisana.