czajnie: — A, żeby ci tak pypeć na języku wyrósł i odebrał mowę, amen.
— Amen — powtórzył z pasją wuj Szmuel. Wtedy dziadek przyjrzał mu się uważnie.
— A jaki tam klimat, na tym Madagaskarze, Szmuelu? — zapytał łagodnie, z jadowitą słodyczą w głosie. — Znośny?
Ciotka Chawa z hałasem odsunęła krzesło, wstała i wyszła do kuchni.
Wuj Szmuel nerwowo poprawiał krawat.
— Aś, aś, aś.
Dawid, że był najmłodszy przy stole, trzymał kołatkę. Dłoń miał spoconą już i mokrą. Gdyby kołatka bez potrzeby zaklekotała, to co wtedy? Co ojciec powie? Co powie ciotka Chawa? Oj, nie. Kiedy dziadek zacznie czytać Pismo, będzie musiał pilnie uważać, żeby nie przepuścić żadnego Hamana. Ile razy padnie głośno to imię, tyle razy uniesie kołatkę wysoko, obróci — „mocniej! mocniej!” — i klekotem zagłuszy pamięć o wrogu. Tak, tak powinno być. A w bóżnicy słyszał, jak na dźwięk tego imienia Żydzi tupali nogami, szurali ławkami, z trzaskiem otwierali i zamykali drzwi. Podniósł się ciężki, duszący kurz, zaszamotały się gniewnie tałesy. W poszumach chust, w chmurze pyłu zatarły się i pociemniały postacie. Twarze w modlitwie. Twarze w gniewie. Twarze w trwodze i w porywie gorliwego uniesienia. Uczynił się wielki zgiełk, zgiełk bez słów, wypełniony wzburzonymi oddechami, mściwym posapywaniem, milczącym buntem tłumu. Pamięta, jak się bał wtedy. I jak ostry głos kapłana jednym długim i natarczywym zaśpiewem uciszył gniew i dalej ciągnął opowieść.
— Dora, skosztuj — mówi ciotka Chawa wnosząc talerze. Placek utarła z brukwi i parzonych
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/40
Ta strona została przepisana.