Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/401

Ta strona została przepisana.

podniósł but, który stoczył się po usypisku, i postawił bliżej, przy nodze. „Włóż mu, niech nie leży boso.” I Elijahu posłusznie włożył but na lewą nogę. Wszedł lekko, ponieważ za duży był na Ernesta ten lewy but. Krążyły nad nim wielkie sine muchy. „Jego stary leży na tyfus, to się tak szybko nie dowie.” — „Na tyfus?” — „Tak, on nigdy nie mówił, co tam u nich w domu.” — „On? Po nim nigdy niczego nie było znać.” Parskały okaleczone konie, Mordchaj dobrodusznie i smutno pokrzykiwał. Trzęsło się ramię skrępowane rzemieniami wodzy, trzęsły się koła pojazdu na kocich łbach, trzęsły się niedołężnie głowy mijanych żebraków, trzęsły się szkielety pasażerów na twardych ławkach. Nad Ernestem polatywały muchy, a w jego zaciśniętej dłoni tkwił kamień. Oddalali się stamtąd, oddalali w niespiesznym ruchu pociągowych chabet, słuchając okrzyków Mordchaja, który bez zbytniego oburzenia, z politowaniem i wzgardą wołał: „Szmondaki!” Przystanek, zatrzymał zaprzęg, ruszył i dalej wołał: „Szmondaki z was!” A Elijahu dotykał ukradkiem zwiniętego gałgana za koszulą. Tam, w gruzach, wyjął Dawid złom, który mu pozostał. Elijahu rozłożył na ziemi gałganek, złożył rogi szmaty razem i zawiązał. „Wszystko już?” — „Masz, szukaj!” Szedł prosto na Elijahu, który cofał się przed nim. „Szukaj!” Elijahu powiedział, że nie ma ochoty szukać. „Szukaj, a jak nie... policzę ci wszystkie zęby, dobra? Niech cię nagła krew, złoty interes!” Przystanek, przepełniony omnibus zatrzymał się róg Leszna i Solnej, pasażerowie gromadnie wysiadali, łby znużonych koni opadły ku ziemi, na odparzonych bliznach, na skrwawionej sierści skupiły się muchy. Zaprzęg ruszył dalej, parskając. „Nie. Nie trzeba.”