Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/418

Ta strona została przepisana.

— Ajzen. Mów, co dalej robić. Kryć się? Wychodzić?
— A dajcie mi wszyscy święty spokój. Co ja mogę komu w takich czasach radzić? Osłonię was? Czym? Schowam? Gdzie? Pod szuflą na śmieci!
Chaskiel Ajzen włożył na ten dzień lnianą koszulę w drobny prążek i sobotni garnitur z bielskiej wełny. W ramionach trzymał małą Rojzełe w niebieskim sweterku i wylazła mu koszula ze spodni. Buciki dziecka martwo kołysały się, kiedy biegł. Rywa poganiała Awruma, który kolanem ugniatał tobół.
— Chodź, Awrumek. Chodź, dziecko moje, bo się zgubisz.
Awrum uniósł tobół z ziemi i jęknął. Rywa z rozmachem zarzuciła sobie tobół na plecy, aż zsiniały żyły na jej szyi.
— Puść, Awrumek. Jeszcze zdążysz się nadźwigać.
Weszli żółci OD-mani na podwórze całą zgrają i z nimi rodzina Kalmana Drabika pod konwojem udała się do dużego getta do krewnych, a sam Kalman został tymczasem na starych śmieciach, pilnować tego, co zostało. Żółci byli grubo opłaceni i przez następny tydzień pomogli mu część majątku transportować do dzielnicy nie objętej jeszcze czystką; wszystko było zawczasu ustalone, a rzeźnik nie miał zamiaru opuszczać kamienicy do ostatka. Wiadomo, pieniądz wszystko może. Może czy nie może, ale Kalman Drabik był spokojny o siebie. Tymczasem gruchnęła wieść o tym, że Niemcy wystrzelali na Czystem cały oddział chorych, w łóżkach, razem z pielęgniarzami i doktorem. Wiadomość powtórzył Hrabia Grandi, który przyszedł pożegnać ojca