Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/422

Ta strona została przepisana.

bia Grandi leżał przed nim drapiąc palcami ziemię.
Były to jego ostatnie słowa. Wściekły Pies wziął broń do ręki i opróżnił magazynek; zostawili kuśnierza na środku podwórza i spuchnięty trup tkwił w tym fotelu jeszcze po tygodniu.
Klucz, który Mordchaj rzucił w gruzy tego dnia, podniósł Elijahu i za nim schroniło się do szopy kilkunastu ludzi, którzy w zamęcie uciekli na drugie podwórze. Wracał ten i ów z ulicy, a Kalman Drabik stał ze szpadlem w ręku przy drzwiach i nie wpuszczał żółtych. Drapało w gardle od kurzu i suche źdźbła siana latały w powietrzu, kiedy bezładnie obszukiwali kąty. Przez szpary w deskach wciskały się prążki słońca i ciemność była pręgowana na czarno i żółto, a Żydzi, jak okryci jednym tałesem, siedzieli przytuleni do siebie. Jakaś kobieta, która uciekła z ulicy, wtykała smoczek dziecku. Ono ten smoczek wypluwało, a matka wtykała z powrotem. Słychać było kroki policji, nawoływania, strzały, a Kalman Drabik wyglądał przez szparę na podwórze; o mało nie obciął głowy stróżowi, który dobijał się do szopy. Uniósł szpadel, kiedy otworzyły się drzwi — i wpadł Chaskiel w lnianej koszuli w drobny prążek i w sobotnim ubraniu, podartym już i uszarganym. Kogoś szukał. Powtarzał, że trzeba siedzieć cicho. Jak wytrwają do jutra, będą uratowani. Kalman Drabik śmiał się w kącie za drzwiami i ściskał trzonek szpadla. Chaskiel spojrzał na niego nieprzytomnie. Więcej go już nie widzieli, ale wieczorem zjawił się Awrum i pytał o stróża. Okazało się, że Chaskiel w ostatniej chwili uciekł z ulicy, rzucił po drodze toboły i gruzami przelazł na drugie podwórze, w skrytce na strychu zamknął