Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/443

Ta strona została przepisana.

mną? O, tam. To potrwa chwileczkę. Zupełnie zapomniałam zamknąć drzwi na klucz i teraz mam poważne obawy... Co? Od kuchni i od frontu.
— Wypadła panu chusteczka do nosa. Proszę.
— E, nic mi nie powiesz, czego bym sam nie wiedział!
— Widzi pan tę kobietę w granatowym sweterku? Niech pan ją stuknie w plecy, bo ona mnie woła i nie słyszy, że ja ją cały czas wołam. Moja żona.
— Niedoczekanie ich!
— Zawsze taki był wątły, zupełnie nie wiem, jak on zniesie tę podróż.
— Samochody! Jadą, po nas jadą... Samochody!
— Nareszcie!
— Uff.
— Aron, Aron!
— Ładna historia, a gdzie masz drugą skarpetkę, Heniuś? I jak ty teraz wyglądasz?
— Aron?
— Ja jestem niewinny, panie posterunkowy, zasymilowany, półkrwi Aryjczyk w trzecim pokoleniu! Za co mnie?
— Masz z sobą parasol, Aron? A jak spadnie deszcz? Znowu złapiesz anginę i ja będę musiała koło ciebie skakać, a jak ty jesteś chory, to wiadomo, że ja jestem temu winna.
Krwi! Tego łaknie historia. Szczęście w samozatracie, zwycięstwo w walce. I tylko oni, oni mogli to pojąć jasno, bez skrupułów i przeniewierstwa idei. Pierwszym bowiem powołaniem germańskiego plemienia jest walczyć. Drugim powołaniem jest walczyć dalej. Und so weiter. Zwraca się teraz Sturmbannführer Höfle do