Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/445

Ta strona została przepisana.

— Ty tam, szanuj się trochę i nie drzyj pyska, jak idziesz za pogrzebem własnego tatusia, z płaczkami i orkiestrą.
— Bagaże, moje bagaże! Ludzie, nie mogę niczego zostawić, bo to cały mój majątek.
— Zostaw pani majątek, a ocalisz życie.
— Boże, co się tutaj wyrabia?
— Nie zatrzymywać się, nie robić sztucznego tłoku. Dalej jazda!
— Zabierz tę walizkę. Dziecko przez ciebie wcale przejść tędy nie może.
Żyd nie ma myśleć. Dosyć krętactwa, handlu, mędrkowania. Żyd ma wziąć łopatę do ręki i w pocie czoła pokutować za grzechy. Wtedy zbędne myśli wyfruną mu z głowy. Höfle mówi dosyć. Żadnych takich, świnie. Dosyć, świnie. Ży-y-y-ydom wara od tego, co do nich nie należy. Wszystko jasne? Jasne i wątpliwości być nie może. Mają pamiętać: Arbeit macht frei. Odżydzić ludzkość. Takie oto zadanie postawił Führer zahartowanym szeregom National-Partei. I od tego nie odstąpią, ani na krok. Niech świat mówi sobie, co chce. A w końcu i tak im przyzna rację. Im, bojownikom wielkiej idei. Za długo Żyd depcze ziemię, którą przeznaczono innej rasie. Strzec przyszłości, czystej i jasnej przyszłości zdrowych narodów, jak źrenicy oka!
— Mamo, ja chcę siusiu.
— Po co ten pośpiech? Czy oni oszaleli? Ja mogę zaczekać na jutrzejszy transport.
— Skarbie, jeszcze troszkę.
— Niech pan zamknie ten parasol, bo mi pan oko wykłuje! Już nie miał co zabrać w drogę. Też coś!