Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/471

Ta strona została przepisana.

— Bracia! Pędzą do rowów nago i strzelają w plecy. Zasypują doły, a krew płynie po polu. Jak rzadkie błoto. Krew występuje na tych mogiłach. Ziemia rusza się na tych mogiłach. Ranni duszą się jak bydlęta w tych mogiłach. Żydówki i Żydzięta zasypują żywcem... Oni mają taki dym. Oni mają taki ogień. Duszą i palą. Stawiają wielkie piece. Żydami palą w tych piecach. Pod niebo bije dym, wszędzie widać ten dym... Lo-jamisz ammud heonon jomam weammud haesz lojla lifnej haom. Żydzi, pamiętajcie!
Patrol żandarmerii i tłum granatowych biegł, a światła latarek kołysały się, myszkowały po ścianach, oknach i bruku. Klęli. Wuj Gedali trzy piętra wyżej szeptem powtarzał stare słowa i zaciskał mocno powieki.
— Lo-jamisz ammud heonon jomam...
Stał przeszyty smugami świateł i krzyczał. Nie krył się, nie uciekał. Dopadli go wreszcie, zaciągnęli w kąt podwórza i wśród przekleństw zatłamsili pod śmietnikiem, bez jednego strzału; jeszcze długo płaski, zakrzepły we krwi, mały kłębek szmat leżał tam na betonie.
Niemcy zostawili szaulisa i duży zapas amunicji. Nie można było oka zmrużyć; strzelał do okien tłukąc ostatnie szyby. Do środka nie wchodził — na każdy szmer odwracał się, wołał coś niewyraźnie w mrok, aby dodać sobie otuchy, i pruł z automatu świetlnymi kulami. Czego się bał? Do rana trzymał w bramie straż. A oni musieli pozostać na miejscu jeszcze noc i dzień, żywiąc się chlebem z worka Ajzena, którego już nie było między nimi.
Tam, na dole, mieszkańcy małej dzielnicy opuszczali domy. W biały dzień, mrużąc oczy wypełzali, z ciemnych kryjówek zniechęceni ucieki-