Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/473

Ta strona została przepisana.

— I po krzyku.
Klepał kolbę karabinu, oglądał się za siebie. Widać ich było przez całe popołudnie, póki nie nadciągnęła pod eskortą grupa tragarzy. W milczeniu, postukując drewniakami toczyli przed sobą wózki na pościel.
Pod dachem dokuczało pragnienie. Zeszli. Chyłkiem, pojedynczo przemykali się do kryjówki. Najpierw poszli Uri, Jehuda i Gedali, a Naum z Dawidem na ostatku.
Czekał na swą kolej przycupnąwszy pod stosem rupieci, koło przewróconej komody, zgrzany i zmaltretowany upałem, pragnieniem — i siłą odmykał powieki. Szara, spuchnięta bryła zastygła w wielkim wyściełanym fotelu, od tygodnia nie ruszona stąd przez nikogo. Podeptana leżała fotografia kuśnierza Papiernego z czasów, kiedy mu jeszcze nóg nie odjęło, na grubej wyklejce, w okazałym formacie. Ktoś szarpnął go za ramię: otworzył oczy — przed nim stał Kalman Drabik, a drzwi do szopy były uchylone.
Wieczorem, w kryjówce, taka między nimi odbyła się rozmowa.
Wuj Gedali:
— Pozostać przy życiu to dużo.
Uri:
— Pluję na takie życie!
Wuj Gedali:
— Przetrwać wystarczy, aby dać świadectwo.
Uri:
— Świadectwo? Kogo to obchodzi? I kogo to będzie obchodzić?
Naum:
— Trzoda prowadzona do rzeźni pozostaje przy życiu tak długo, póki nie spadnie tasak. Żydów prowadzą do rzeźni, a oni ze strachu głoszą, że