Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Mardocheusz, Estera, Haman pierzchli z pamięci Dawida. W ręku pozostała kołatka. Poruszył zaciśniętą z uporem na trzonku spoconą dłonią i zakołatał — drr drr drr — szybko i głośno, a wówczas ojciec wyrwał mu kołatkę i gniewnie odrzucił. W ciszy, jaka nastąpiła znienacka, słyszał wzburzony oddech ciotki Chawy, suchy, ciężki szloch. Nieswojo mu było i wstyd, nie wiedział, co z sobą począć. Suchy korpusik dygotał w zmierzchającym świetle, wstrząsany łkaniem. Czy ten potężny płacz mógł do niej należeć? Czy jej głosem płaczą inni, wszyscy razem, a ona użyczyła im tylko swoich łez na ten dzień? Szlochała coraz gwałtowniej. Szlochała już tysiące lat, z pokolenia na pokolenie, od Mahalaleela do Jareda i od Jareda do Enocha, i od Enocha do Matuzalema, i od Matuzalema do Lamecha przenosił się ten szloch. Blada, żółta twarz ciotki Chawy wydzielała posępne światło.
Wytarła nos, niedbałym ruchem ręki nałożyła perukę na bakier. Z wyciągniętymi przed siebie kurczowo rękami chwiejnie podeszła do kanapki. Wlókł się za nią cichnący skowyt, skarga bitego psa. To zaczynało się tak nagle i tak nagle kończyło: a w tym czasie wydobywał się z niej krzyk-płacz, który napełniał Dawida zakłopotaniem i trwożnym podziwem.
— Dobrze już, dobrze, nic się nie stało. Odsuńcie się od niej.
Znów była sobą, do następnego razu. Znużona leżała na kanapce pod oknem, a Dora Lewin cierpliwie rozpinała jej guziki żabotu pod szyją, uwalniając z uwięzi słaby oddech. Potem uniosła się i długo — długo, z wzrokiem utkwionym w twarzy leżącej, trwała w postawie wyczekiwa-