cić dzielnicę i wykurzyć uciekinierów z kryjówek. Zewsząd, z tej marnej nory też. Jak dzielnica zostanie do końca przetrząśnięta, muszą ją hycle przekazać komendanturze miasta. No, no, właśnie. SS, Feldgendarmerie ani granatowa policja nie jest tym zainteresowana. Zanim przekażą dzielnicę, mogą plądrować na własną rękę; komendantura o tym wie i przymyka oczy. Aby ten stan rzeczy przedłużyć, Niemiaszki chodzą na palcach koło ostatnich kryjówek. Ukrywający się Żydzi są im potrzebni. Jak długo, nie wiadomo. W każdym razie jutro i pojutrze, i jeszcze za tydzień nikomu w kryjówce włos z głowy nie spadnie. Później, tak. Kiedy hycle się już obłowią i napchają po dziurki w nosie żydowskim złotem. Krwaworączka włoży rzeźnicki fartuch, żeby nie zbrukać munduru Zugführera, weźmie się żwawo do roboty i pokaże, co potrafi. Oho, a on potrafi! Tymczasem ma to gdzieś, że garstka Żydów ukrywa się w ruinach, drżąc ze strachu. Najpierw interes, potem przyjemność. Dla hyclów nastał sezon, który musi być wykorzystany. Żaden Niemiaszek nie jest tak łatwowierny, jak Żyd. Zaraz uwierzyć w to, że trzeba przyśpieszyć Judenrein właśnie wtedy, kiedy należy opóźnić Judenrein? Musiałby upaść z pieca na łeb.
Głupi Żyd jest gorszy niż przechrzta! Mordarski sapał ze złości. Chrypiał, przeziębiony, i nie dał się udobruchać nawet mecenasowi.
Dziwna rzecz, słowa Mordarskiego podziałały na nich krzepiąco; bardziej nawet niż to, co mówił Uri.
Uradzili tak:
Niemcy węszą, swoją drogą. Ale grypsy rzuca Nahum poza plecami strażników. Gedali trafił bez przeszkód do warsztatów i tam go przyjęli
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/482
Ta strona została przepisana.