prawie szeptem powtórzył: — Żydzi, chować chleb, kto ma iść jutro na Waliców.
Po północy krążył strażnik dookoła baraków. Stawał cicho pod oknami, świecił do środka i światło skakało po pryczach, twarzach. Okna były okute kratą, a krata chroniona zwojem kolczastego drutu. Kluczem wlókł po prętach, czy całe, nie ruszone, i klucz w ciszy i ciemności wydawał znienacka upiorny zgrzyt; nim Dawid przywykł do tego — minęło trochę czasu, a sygnał strażnika zrywał go na nogi i oślepiony smugą latarki z walącym sercem rozglądał się w popłochu, nie wiedząc, gdzie jest i jak się tutaj znalazł. Potem już niewiele czasu pozostawało do porannej pobudki. Przed świtem dawali żreć wieprzom za osobnym ogrodzeniem, w takim samym baraku. Tuczyli je zlewkami z kuchni; na ludziach oszczędzali, reszta szła do koryta w chlewie. Ale chłopcy, których w warsztatach było kilkunastu za pozwoleniem majstra i cichą zgodą Niemców, powtarzali sobie na ucho, że wieprze karmione są ludzkim mięsem, trupami wywlekanymi z ruin i z kryjówek. Akurat, to była niemiecka słonina dla niemieckich żołnierzy, a oni na pewno nie jedzą byle czego. Świnie też muszą być rasserein.
Karmiono je raz na dobę, nocą. Wtedy kwik, chrapliwy rechot stada świń słychać było wszędzie i wydawało się przebudzonemu, że to zwierzęcy wrzask ogromnego tłumu, lament z oddali.
Dawid słyszał, jak wuj Gedali bełkocze przez sen. Raptem usiadł i z zamkniętymi oczami powiedział:
— Jehuda, wróć, Jakow się znalazł — a potem bezwładnie opadł na pryczę, chrapiąc. Inny, nieznany lęk ogarnął Dawida na myśl o ojcu. Tam, gdzieś żyje. Tam, w dużym getcie, chodzi swo-
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/504
Ta strona została przepisana.