łymi dniami. Biadał, skarżył się czy groził? W rozdrażnieniu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca, krążył od ściany do ściany. Wznosił pięści i opuszczał, potem modlił się długo. Dawid słuchał tego czując lęk i wstyd. W tym czasie nikt do nich tutaj na Krochmalną nie zaglądał i krótkie, puste dni dłużyły się w oczekiwaniu na skąpy posiłek, porę, kiedy pozwalali sobie przed snem na ten zbytek i rozniecali marny ogień pod blachą. Szczędząc opału szybko grzali wodę i wrzątkiem zapijali gliniasty kartkowy chleb, wypiekany z obfitą domieszką otrąb i mielonych kasztanów. Była jeszcze marmelada, o której zgodnie mówiono, że jest chytrą mieszaniną przecieru buraczanego z pastewnymi wysłodkami. Sacharyny, namiastek zwanych herbatą wówczas nie kupowali, ponieważ ojciec zapałał świętym gniewem do tego fabrykowanego oszustwa. Uznał, że kłamstwa dla ducha mają większą moc niż te, którymi oszukiwano ciało. Matka zamykała z niechęcią oczy i całe dnie trwała bez ruchu, twarzą do ściany. Pocieszał ją, jak mógł. A pociecha leżała na ulicy. Plotki, ślepe i kalekie płody nadziei roznoszone przez żebraków, dzikie pogłoski co dzień obiegające miasto, które sam z politowaniem odpychał od siebie, teraz puszczał w ruch. To było najtańsze lekarstwo.
Potem dopiero okazało się, że matka w apatii zachowała skrycie i nie roztrwoniła resztek energii, którą wkrótce tak hojnie ich obdzieliła. Narzekała, stękała, po połknięciu odrobiny pokarmu oblewała się potem, a oni patrzyli bezradnie, jak traci siły od bezustannego leżenia. Ojciec mówił do niej jak do małego dziecka i ukrywał gazety. Pewnego razu wyszedł bez słowa, przekradł się za mur i wrócił późnym wieczorem — z pustymi rękami. Miał śliwkę na oku, roz-
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/65
Ta strona została przepisana.