Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/66

Ta strona została przepisana.

cięte czoło i w ogóle wyglądał tak, jakby leżał w błocie. Zrzucił mokre, uwalane ubranie i natychmiast zasnął. Matka wołała, że tego nie przetrzyma. Ale wstała po raz pierwszy od długiego czasu i zaczęła się niedołężnie krzątać.
— Boże, kiedy to się wreszcie skończy?
A to się dopiero zaczęło. Dawid chodził z kartkami do sklepiku, mnąc je kurczowo w zaciśniętej ręce. Przy nim wyrwano komuś talony i po tej wrzaskliwej awanturze, która zakończyła się bójką głodnych kobiet, strzegł się i jeszcze przed wyjściem z domu starannie wycinał nożyczkami potrzebne tego dnia odcinki i z nimi stał na zatłoczonej ulicy. Przybiegali nędzarze bez kartek, wyciągając na dłoni groszaki żebrali o sprzedaż przylepki. Chleb już dzielono na ósemki, a ludzie w ogonku mdleli. Z nóg zwalał zapach świeżego pieczywa. Słabeusza cucono, czasem okradano, tłum rozstępował się na krótko i znów zwierał w ogonku, czekając godzinami na piekarski wóz. Zaczajeni przed sklepem żebracy otaczali wychodzących; trzeba było uważać, bo wyrywali znienacka chleb i zanim tłum z pomocą zdążył przyjść obrabowanemu, połykali rozszarpany miękisz.
Pierwsze dni głodu najgorsze, potem już można wytrzymać. Najpierw przychodzi znużenie, ciążą ręce i nogi, każde słowo urasta do bolesnego zgiełku w uszach. Barwy nie cieszą oczu, a światło je rani. Są dni, kiedy ślepota ogarnia i spojrzenie Dawida znienacka zanurza się w nocy, która pochłania pełny dzień. Przy każdym ruchu skóra wilgotnieje, pot cieknie mu spod ramion, czoło pokrywa się tłustym nalotem i lepkie jest, kiedy dotyka palcami. Ciągle pić się chce, schną spękane usta. Szczęki zaciskają się same i odzywa się ból za uszami na widok cynowej łyżki porzuco-