Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/70

Ta strona została przepisana.

datkiem czegoś, odpowiednio przez oszustów przepakowaną. Łatwowierni sypali ją pod koszule. Ojciec powąchał tylko raz i powiedział z pogardą:
— Miętowy proszek do zębów. Tego jeszcze brakowało.
Wrócili do prostych, pewniejszych sposobów; wszy należało uważnie iskać i wrzucać do ognia, by się nie rozlazły.
Udrękę sprawiało mu noszenie opaski. Dawid zapominał o niej przy wyjściu albo gubił po drodze. Niewyraźnie odczuwał wstyd, skrępowanie i ucisk na ramieniu, a przecież nic nie ważyła. Opaski noszono rozmaicie: ojciec niedbale, wuj Szmuel ze staranną elegancją. Jedni przyszywali je na brzegu mankieta, inni na przedramieniu lub powyżej łokcia; po tym, jak noszono opaskę, poznać można było lekceważenie dla władz albo strach i uległość. Ciotka Chawa nosiła brudną, zwijającą się jak obwarzanek i ledwo widoczną, a Nataniel Lerch przypinał czystą, nakrochmaloną i sztywną, aby z daleka wyraźny był znak. Kto raz pobity został przez żandarma za niechlujne noszenie łaty, już potem nie zaniedbał łaty. Przekupki nosiły wąziutkie na trzy palce krajki płótna. Urzędnicy Judenratu chodzili po Grzybowskiej ze wstęgami szerokości dwóch dłoni.
O, białe opaski z niebieską sześcioramienną gwiazdą! W ciągu następnych dwóch lat pamiętali o nich, jak dawniej o chustce do nosa. Gwiazda na ramieniu stanowiła znak rozpoznawczy, dowód istnienia ważniejszy od dokumentów. A byli tacy, co się z tego śmieli. Zyga nigdy opaski nie przytwierdzał na stałe. Jak szmuglerzy i ci, którzy przekradali się po żywność za mur, lekko przypinał agrafką, aby każdej chwili móc zdjąć