Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/72

Ta strona została przepisana.

odda złoto i dolary, okaże skruchę i posłuszeństwo, będzie mógł pojechać na wyspę Madagaskar. Tam jego miejsce. Żydzi rozmnażają się jak wszy.
To znaczy, że jest ich za dużo. Dawno temu, po pierwszej bójce postanowił, że położy się spać Żydem, a nazajutrz wstanie kim innym. Lata mijały, nic się nie zmieniło. Jak można świat zmienić? Nie wiadomo. (Tylko Uri wie, ale nie chce jeszcze powiedzieć.)
— Uciekam, mam tego dosyć — powiedział Zyga i nie było go pięć dni. Elijahu śmiał się, a mały Ernest pytał szeptem:
— Daleko uciekłeś, Szmaja?
Zyga nie chciał powiedzieć, gdzie był. Patrzył na nich z wysoka. Wiedział już, że innej rady nie ma; trzeba przystać do Cyganów. Obraz Zygi sunącego chyłkiem za taborem, nocą, wzdłuż nagich i czarnych jesiennych drzew, kiedy pies z podkulonym ogonem chroni się pod wóz, przejmował Dawida żalem, litością i bliski był łez. Gdzieś tam błyska światło zamazane deszczem. Zatrzaskują się okna, drzwi mijanych domów i wieś z ukosa śledzi obcych włóczęgów, słucha nieufnie cichego, tęsknego śpiewu, brzęku gitar trącanych od niechcenia. Cyganie jadą! Kotły bielić, patelnie drutować, ostrzyć noże. A na końcu wlecze się Zyga przez wszystkich odtrącony. Nie, nic bardziej żałosnego nie umiał sobie wyobrazić. A Elijahu mówił, że tylko małe bękarty łapią. Żydów do taboru im nie trzeba, jeszcze czego. A poza tym już ich zamykają za drutami, razem z końmi, konie zdychają, Cyganki pieką koninę, mrą na tyfus, z kart nie wróżą nikomu i nie kradną kur. Zyga rozgniewał się, nazwał Elijahu parchem i pobił, ale więcej nie wspomniał o ucieczce do Cyganów.
Dawid szedł do wachy, bez celu, smutno patrzył