Tenby w gaju ci może ukazał altanę...
(Nad nią tam po lazurach szedłby księżyc blady!)
Wwiódłby cię w nią... i słowem pełnem słodkiej zdrady
Wszedł w twe serce, niewinnym zapałem wezbrane...
I jabym dożyć musiał, jak pod jego ręką,
Moja droga różyczka — Boże! — nagle blada,
Zwija listki swe smutnie — przechyla się — pada —
I narzeka, że życie jest już dla niej męką!
∗ ∗
∗ |
To znów możeby przyszedł ktoś, co w imię Boga
Przed ołtarzby cię powiódł — wziął cię młodą żoną
W stary dom... byś mu była tam lalką pieszczoną
I cackiem do uciechy, moja córko droga!
I w duszyby twej może bunt podniósł się na to —
Że padłabyś na ziemię ty, moja królewno!
Zanosząc się po cichu skargą, jak łzy rzewną,
I jęcząc ku mnie:
„Ratuj, o ratuj mnie, tato!”
A ja, stojąc przy tobie wtedy, moja córo!
I słysząc ten płacz cały, — nie mógłbym ach! niczem
Niczem pomódz ci — smutnem patrzałbym obliczem
Na twój ból — i pod nową umierał torturą!