Strona:Bogumił Aspis - W Walhalli.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

Wysoka hala, z jasnemi ścianami,
O lśniącém, z drogich marmurów, podnożu,
Dachu falistym... jak woda na morzu, —
Błysnęła nagle przed memi oczami.

Niewinny lazur i czerwień płonąca
I dumna białość i zieleń łagodna
I wszystkie światła... jakich Boskość godna, —
Drżały na ścianach, śród przemian tysiąca.

Dumni bogowie o słonecznych licach,
W przejrzyste szaty z mgły białéj ubrani,
Oczyma duszy jedynie widziani, —
Migali przed nią, w cichych błyskawicach.

Więc mi łysnęła świetlna twarz Odyna,
Choć inna nieco, niż o niéj śnią wieszcze —
Twarz Herty bożéj... i jeszcze — i jeszcze
Tłum — których nigdy się nie zapomina!

Cień śmierci, smutny, przechadzał się cicho
Pomiędzy tymi wszystkimi Duchami
I — snać bogowie nie lubią go sami,
Gdy nań ze wzgardą patrzyli — i z pychą.

Bóg wojny stronił od bóstwa Mądrości —
Miłość chodziła z bóstwem cnoty w parze —
Ach!... inne jeszcze, innem widział twarze,
Śliczne... jak cisza, co w Walhalli gości!

Lecz wreszcie — myśmy nie przyszli tu po to,
By śledzić bogów w ich odwiecznym bycie —
Nas stokroć więcéj tu ciekawi życie
Ziemian, co swoją zbóstwili się cnotą.

Na tych patrzajmy! i przed tymi czołem!
Bóg — bogiem. Nie dziw, że mieszka śród nieba.
Lecz człowiek — — temu, ach! ileż potrzeba,
Ile!... by z prochu — wstać ducha aniołem!

Oto — wspaniały, jak biała kolumna,
Stoi tu zaraz twórca „Fausta“ boski —