Powrót nasz ztamtąd był już o wiele łatwiejszym.
Dla pewności, przy przeskakiwaniu przez szczerb w skale, nad przepaściami, korzystaliśmy z liny, a później skróciliśmy naszą drogę obierając kierunek przez Szpiglas. Męczyła nas wprawdzie ta przeprawa, lecz spieszyliśmy się bardzo, gdyż słońce już zachodziło, do Zakopanego jeszcze było daleko, a żywności nic już nie mieliśmy; więc i o przenocowaniu po drodze nie można było myśleć.
Przeszliśmy szczęśliwie Szpiglas i dolinę Pięciu Stawów, wspinaliśmy się potem na grzbiet Zawratu, a gdyśmy z niego bez szwanku zeszli na dół, noc już była prawie zupełna. Szliśmy dotąd prędko, ale mnie już nogi chciały wypowiedzieć posłuszeństwo i musiałem zwalniać kroku. Z biedą przedarliśmy się przez gęstwinę kosodrzewiny około Czarnego stawu i już nie idąc, ale wlekąc się dotarliśmy do Gąsienicowej doliny,
Z upragnieniem uglądałem gdzie szałasu pasterek, ale jakby na złość ukryły się gdzieś przed nami i już zwątpiłem, czy się do nich dostaniemy. Mijając jednak jakąś wystającą skałę ujrzeliśmy, tuż nad nami, czerwone płomienie ogniska w szałasie. Widok ten zelektryzował mnie i nie zważając już na nogi biegłem, aby czem prędzej dostać sic pod dach gościnny. Drzwiczki szałasu były już zamknięte, choć ogień jeszcze niezgaszony. Zapukaliśmy, a Pawełek zawołał: „Kasiu, otwórz!” „A kto tam,“ odezwał się z wewnątrz głos kobiecy? „To ja z panem.“ „Pawełek?” „A jużci”. Drzwiczki otworzyły się, a Kaśka ukryła się w górnej części szałasu.
Rozpoczęły się pertraktacje i ja stanowczo oświadczyłem, że tu przenocuję, choć Pawełek chciał koniecznie wrócić tego wieczoru do domu.
Kasia, po ukończeniu tualety, składającej się z krótkiego kożuszka i spódnicy, zeszła znowu na dół i witała nas uprzejmie podaniem ręki.
Usadowiła nas potem przy ognisku i przyłożyła więcej chróstu, aby rozniecić gasnący już prawie ogień.
„Przedewszystkiem, Kasiuchno, daj nam co jeść, bo umieramy z głodu.” „Czego chcecie: mleka, maślanki, serwatki, sera, masła? więcej nic nie mam“. „Daj, daj, co masz: a może masz jeszcze i kawałek chleba, albo ziemniaki?” „Oj, tego to już nie ma.“ „Może parę jaj?“ Kasia roześmiała się: „Jakiściewy głupi! Zkądżebym tu wzięła jajka, kiedy tu kur nie ma?”
Strona:Bogumił Hoff - Wyprawa po skarby w Tatrach.djvu/12
Ta strona została przepisana.