Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

jest oficyna, w niej były sługa jego Tatar-odludek, coś jakby stróż cmentarny, pilnuje porządku w apartamentach po śmierci swego pana. Ten stary warjat, figura zresztą mocno podejrzana, najlepiej zna i rozumie całą tę historję. Ale dotychczas nikt jej nie wyjaśnił.
Tajemniczy ton opowiadania zaczynał mnie intrygować...
— Wartoby ją wyświetlić, panie pułkowniku.
— A wartoby.. Lecz sądzę, tu zwrócił się żartobliwie do najsympatyczniejszego z mych kolegów — że nawet nasz doktór, który bez strachu kraje trupy, nie zdobyłby się na taką odwagę!..
— A jeśli się zdobędę? odrzekł zagadnięty.
— No, no, nie radzę nikomu wdawać się w te głupstwa... Chowajmy nasze nerwy dla ważniejszych rzeczy.
— Idę o zakład, że...
— Tylko bez żadnych zakładów, — z powagą rzekł pułkownik. W podobnych sprawach niema nic głupszego nad zakłady.
— Teraz pozwólcie mi nieco się zdrzemnąć przed partją preferansa.
— Przenocuję w tym dworze, odezwał się po wyjściu pułkownika doktór.
— Chce pan koniecznie i z duchem się poznajomić?
— A właśnie chce mi się tego? — Doktór był