Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/16

Ta strona została uwierzytelniona.

widzę, miał i tutaj szczęście... Podałem mu dłoń, którą uścisnął skwapliwie i z wielką serdecznością.
— Więc zakład?
— Zakład!
— Tylko, czy mam tam siedzieć przez noc całą, spytałem?
— O nie. Tam jest za zimno, wystarczy dwie godziny: od 11 do 1-szej po północy.
— Trzeba ten czas przepędzić w fotelu marszałka? — Zgoda.
— O kosz szampańskiego.
Rozeszliśmy się obaj, zadowoleni z siebie.

II.

Wieczorem tegoż dnia, o umówionej godzinie, zaopatrzony w zapałki i zapasową świecę do latarni, zgóry bowiem wiedziałem, że przy podobnych zakładach bywa się narażonym na przeróżne figle, zabrałem się do rzeczy najważniejszej do obejrzenia rewolweru. Bo duchy, moi panowie, mają to do siebie że czasem od nich odskakują kule. Warto więc zawsze sprawdzić, czy nie są powyjmowane przez jakąś tajemniczą dłoń, sprzyjającą zaświatom i zastąpione kłakami lub papierem.
Rewolwer znalazłem we wzorowym porządku.
Wsiadłszy tedy w sanki, kazałem się wieźć do wiadomej karczmy. Droga szła lasem dosyć gęstym, który w miarę oddalania się od miasta co-