Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/25

Ta strona została uwierzytelniona.

doszło, — widziałem prace robaka, więc naturalną przyczynę. I nawet gdy coś nagle z łopotaniem i piskiem przemknęło po suficie z błyskawiczną szybkością, raz, a potem drugi, — wyrozumowałem z łatwością, że to są chyba szczury, chociaż nie bardzo to było do nich podobne... Po ruderach wyprawiają podobne harce znane z bajek gnomy lub koboldy...
— Szczury, nie szczury, mniejsza. Ziewnąłem niepotrzebnie i wzrok zwróciłem ku oknom, na których szybach kładło się drżące księżycowe srebro.
I nagle niemal podskoczyłem na siedzeniu. Rozległ się głośny wystrzał, tak mi się narazie wydało; lecz raczej był to mocny trzask, jakiś szczególny, tępy, drewniany.. Włosy mi się poruszyły pod czapką. Dobra chwila minęła, nim zdołałem pojąć, że to mróz tak strzela. Bo cóż innego być mogło.
Spojrzałem znowu na krzesło. Nikt wprawdzie na niem nie siedział, lecz ono teraz kiwnęło się ku mnie, jak w ukłonie, i przechyliło się na swoją przednią krótszą nogę... A jednocześnie coś jakby się poruszyło w powietrzu, coś fosforycznie zamigotało gdzieś za mną, jak to się dzieje na seansach przed materjalizacją... Zrobiło się widniej w pokoju
Obejrzałem się.
Wąska, świetlista, drżąca jakaś smuga — mi-