Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/28

Ta strona została uwierzytelniona.

Poznałem doktora, który przychodził mnie szpiegować.
— Brawo, Mieczysławie Stanisławowiczu, zawołał wchodząc, a raczej wkraczając do pokoju. Widzę, że naprawdę nielada zuch z ciebie. Z jaką ty flegmą odsiadujesz stracha i nawet kun, biegających po strychu, się nie lękasz!.. — Cha, cha, cha, śmiał się nieco zmienionym i jakby nie swoim głosem, co przypisywałem podnieceniu trunkiem.
— O strzelaj, śmiało strzelaj, w samo serce, kula odskoczy odemnie.
Fanfaronada ta tembardziej mnie rozgniewała i już otwierałem usta do gorzkich wymówek...
Przerwał mi gestem tajemniczym ręki:
— Cyt! — rzekł, przychodzę z panem Florjanem Melchjorowiczem, najserdeczniejszym moim przyjacielem, z którym doznałem szczęścia się poznać dzisiaj przy kuligu...
— A to mój najlepszy kolega, żołnierz nieustraszony, chociaż tylko „ochotnik“, podporucznik B., pasażer bez zarzutu.
Śmiejąc się, zarekomendował mnie nowemu gościowi, który się wsunął za nim i też wyglądał na podchmielonego. — Widocznie kulig się udał, — pomyślałem sobie.
Twarz tego gościa, wygolona starannie wydała mi się nie obca na pierwszy rzut oka. Z pod siwych modą staroświecką na czoło zaczesanych