Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/32

Ta strona została uwierzytelniona.

nie przychodzi. Od czasu kiedy (przed pół rokiem) wyprowadził się stamtąd ten Tatar łajdaczyna, ustały te jego sztuczki.
— Tatar był silnem medjum, — rzucił ktoś z przekonaniem.
— Mniejsza, — rzekł ostro pułkownik, — ale przez takie zabawy można nabawić się choroby serca... Nie wolno wdawać się w podobne głupstwa.
Czułem się źle, czułem, że istotnie popełniłem głupstwo.
Zmęczony nad wyraz, rzuciłem się na łóżko. Ale nie dano mi wyspać się tej nocy. Sny miałem dziwne, męczące. Sprzeczałem się jakby z doktorem, który siedział na mem łóżku, jak miał zwyczaj czynić niemal że co rano, i prawił mi bez końca o zaletach panny Jadwigi.
Zbudziło mnie energiczne szarpanie za rękaw od koszuli:
— Panie poruczniku!.. Panie poruczniku!.. Czas wstawać! Pułkownik pana wzywa. Sprawa pilna, i pewnie dotyczy tego wypadku z doktorem.
— A gdzie doktór, czy wyszedł? — zapytałem, sam dziwiąc się sobie, bo była jeszcze ciemna noc, około 5 — 6 nad ranem.
— Nikt tutaj nie był, bo i być już nie mógł! — z westchnieniem mruknął mój ordynans.
— Co ty tam wygadujesz?
— A nic. Szlichtadka się nie udała. Na Be-