Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/33

Ta strona została uwierzytelniona.

rezynie załamał się lód... Pierwsze i drugie sanki... Doktór utonął razem z tą piękną panienką, pan wie, co to...
— Ha?! Co?!.. zerwałem się już całkiem zbudzony. Lód się załamał?! Na dno poszli?!! Kiedyż to stało się, Boże!
— A o dziesiątej wieczorem, kiedy po tańcach wyruszyli kuligiem.


I otóż, moi panowie, tak się to smutnie skończyło. Wesołego Marszałka widziałem na własne oczy. Wyglądał zupełnie tak, jak na portrecie, z gwiazdą na piersi, wcale nie kotyljonową. Ustąpiłem mu nawet miejsca, co prawda z grzeczności, przez wzgląd na jego siwe włosy. Lecz to postaci rzeczy nie zmienia, jak i to również że doktór tak z punktu zaprzyjaźniwszy się na tamtym świecie z duchem Marszałka, namówił go, by przyszedł mnie postraszyć. Przegrałem zakład i basta.
Rzecz skończona.
Dodam tu jeszcze tylko, że w wielkim wstrząsie zgrozy na wieść o katastrofie, wobec szczerego żalu po stracie miłych osób, jedną z najpierwszych myśli, jakie przemknęły mi przez głowę, była:
— Jednakże miał ten człowiek zdumiewającą łatwość zawierania znajomości!