Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/40

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu mistrz zamyślił się dłużej i po chwili wahania dodał:
— Jest jednak jakaś zastanawiająca w tym portrecie władza. Nie zauważyłem nigdy w sobie właściwej ludziom nerwowym skłonności do przejmowania się cudzemi wyrazami twarzy. Przeciwnie, dominowałem zwykle nad innymi własnym, sam posiadając pewien dar narzucania... Lecz teraz oto, gdy się dłużej wpatruję w tę twarz tak obcą dla mnie i tak kontrastowo od mojej różną, doznaję wrażenia, jak gdyby rysy me, wbrew mej woli, układały się w wyraz ten oto, który mam przed sobą na płótnie...
Tu odwrócił się mistrz, spojrzał w zwierciadło i, ściągnąwszy brwi, niecierpliwym ruchem odsunął obraz. Poczem skierował rozmowę na inny temat.



Była istotnie tajemnica w dziwnym talencie malarza. Portrety jego, wychodząc z pod pędzla zupełnie niepodobnemi, stawały się z czasem podobnemi nad wyraz. Można było przypuścić rzecz niesłychaną, że portret wskutek jakiejś wczarowanej w płótno nadnaturalnej mocy, z biegiem czasu, poza udziałem już pracy artysty, przekształcał się zwolna, zastosowując do rysów żyjącego wzoru, aż stawał się niezaprzeczenie wiernym...