Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/41

Ta strona została uwierzytelniona.

W istocie jednak zachodziło coś jeszcze bardziej zdumiewającego. To nie portret się zmieniał, zbliżając do rysów oryginału, to zmieniał się żywy oryginał; człowiek, którego on miał być kopją, bezwiednie i mimowolnie sam upodobniał się portretowi. Zmiana ta zachodziła tak stopniowo, choć szybko, że ani sam przekształcający się człowiek, ani nikt z otoczenia, nie mógł spostrzec dziwnego przeobrażenia. Nadto, nie wiedzieć jakiemu przypisać to wpływowi, zarówno on sam jak i wszyscy inni, tracili jednocześnie pamięć uprzednich rysów jego twarzy.
O ile były portrety przez innych robione mistrzów, to te nie mogły świadczyć na niekorzyść malarza, gdyż chociaż przedtem uchodziły za dobre, teraz po przeinaczeniu się wzoru uważano je za — chybione.
Nikomu więc nie przyszło i na myśl, by tego rodzaju wpływ na życie mieć mogła naśladownicza sztuka malarska.
Jeżeli czasem, po długiem rozstaniu, któryś znajomy lub krewny spotkał tak zmienionego człowieka, to, uderzony niespodzianką, wykrzykiwał przy powitaniu:
— Ależ mój drogi przyjacielu, lub — bracie kochany!... Oczom się wierzyć nie chce!... Że tak już teraz wyglądasz!... Jak to bóg czasu nas nielitościwie zmienia!...