Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/45

Ta strona została uwierzytelniona.

ta słodka Lucyna! Jędzę zrobiłeś ze świeżej, jak wiosna, bogini!... Warjacie! — wołał — mam zdrowe oczy i rozum i nie dam sobie szarlatanom wmawiać!...
Wypędził malarza i kazał za nim wyrzucić jego potworny obraz.
Pierwszy raz takie przyjęcie spotkało artystę. Zniósł to w milczeniu, tylko złowrogi uśmiech zapowiadał, że nie przebaczy strasznej obelgi.
Gdy odszedł, zastanawiał się doża, dlaczego tak względnie łagodnie postąpił z zuchwalcem, który na daleko surowsze skarcenie zasłużył swą bezczelną drwiną.



Tymczasem malarz, wracając do domu, obmyślał zemstę. Z początku przyszła mu myśl skarykaturowania doży tak złośliwie, jak jeszcze dotąd nie skarykaturował żadnego ze swych najzaciętszych wrogów. Lecz — myślał — Diego jest i w naturze niesłychanie brzydkim, jeśli go bardziej zeszpecę, doda mu to tylko uroku w oczach gawiedzi, jeszcze się głębiej, dzięki szpetocie, postać tyrana wryje w pamięć dziecinnego tłumu. Lecz — rozmyślał dalej — nazywają go wielkim... Cha!... cha!... cha!... zaśmiał się z dziką radością — zrobię go małym!...
Wybrawszy kawałek drewnianej deszczułki, wielkości dukata, oszlifował ją starannie — i przez