Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/46

Ta strona została uwierzytelniona.

kilka dni następnych wychodził codzień na miasto w godzinach, gdy doża zwykł ukazywać się publicznie. Przyglądał mu się przez czas jakiś, a potem, wróciwszy do siebie, zasiadał do malowania jego minjatury.
Raz zauważył Diego, że malarz przypatruje mu się z ukrycia.
— Ha! cóż ty teraz, djable, malujesz?! — zawołał szyderczo.
— Ruiny — skłonił się artysta — któremi, jak pochlebiam sobie, zyskam uznanie wielkiego doży. Wyrzekł to z takiem brzmieniem głosu, że Diego mimowolnie zadrżał...
Doża miał zawsze wstręt i pogardę dla tego złego człowieka. Lecz ostatniemi czasy na samą myśl o nim zaczynał doznawać strachu. Dziwił się, że i teraz nie rozkazał go schwytać i uwięzić za odpowiedź, która wydała mu się zuchwałą groźbą.
Czyżby jego bezwzlędną stanowczość magnetyzował, pogrążał w bezwład ten szatan?!
Tu już władca poprzysiągł sobie niezwłocznie skończyć z człowiekiem, będącym zmorą jego i grozą. Lecz mimo silnego postanowienia zwlekał — i coraz większa ogarniała go przed tym szydercą trwoga.

IV.

Minjatura już była gotowa. Przedstawiała portret doży w pełnej postaci, cały wielkości zwykłego chrabąszcza.