Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzadko już bardzo zaglądali klienci do ponurej pracowni tajemniczego mistrza. Jedyną osobą stale tam krzątającą się, był wyrostek niemowa, służący do posyłek i tarcia farb. A od czasu do czasu pojawiała się Lucyna, niedawno tak piękna i młoda, a dzisiaj stara i jak parka szpetna. Porzucona przez dożę, udała się do artysty w nadziei, że tam pozyska miłość i przytułek. Lecz malarz niewzruszony szydził z niej bezlitośnie, a jeśli ją wpuszczał do siebie, to tylko dlatego, że sprawiało mu przyjemność widzieć na tej zmienionej twarzy dowód, jak działa jego czarnoksięska sztuka.
Tymczasem coś dziwnego zachodziło z dożą. Potężny umysł jego wyraźnie tracił swą sprężystość; serce kurczyło się, coraz to skąpiej zasilane sokami życia. Nerwy ściągały się i skracały, skupiając wewnątrz z niepojętą siłą i jakby stłaczając w niewidzialnych prasach całą zewnętrzną tęgość jego budowy. Wszystko to razem czyniło wrażenie pewnego przygarbienia i osunięcia się, właściwego ludziom zaczynającym się starzeć.
Już w tydzień po ukończeniu minjatury, wysoka postać władcy uległa znacznej zmianie. On, który (pozwolimy sobie zaczerpnąć porównań z dowolnej epoki) miał wzrost Piotra Rosyjskiego, dorównywał już teraz wyglądem zaledwo Napoleonowi Wielkiemu i stopniowo zaczynał się zniżać do Władysława Łokietka...