Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/50

Ta strona została uwierzytelniona.

raz — jak u owadu — członkach jego zjawiła się zdolność łażenia po ścianie. Dzięki mikroskopijnej drobności kończyn czepiał się niedostrzegalnych dla oka ludzkiego, nierówności, spowodowanych przez pory w drzewie. Piął się ku coraz wyższym przedziałkom, snuł się po nich, jak mucha, szperał po notatkach i wreszcie dotarł do miejsca, gdzie się zaczynały bibljoteczne szafy. Tam oto, zalazłszy w szafy z książkami, chodził to tu, to ówdzie, jak po lesie, błąkając się między ogromnemi tomami; z ich szpar majaczyły złowrogo czarne potwory liter i gdzie niegdzie wężowym skrętem wyzierał straszny, czerwony smok inicjału.. Władca nasz tułał się po starych pergaminach, po różnego rodzaju zmurszałych aktach, zupełnie nie zdając już sobie sprawy z tego, co robi i gdzie się znajduje. Nareszcie stanął na szczycie jakiejś zakurzonej kroniki. Obejrzał się dookoła: pokój bibljoteczny wydał mu się olbrzymim, jak świat, i pustym, jak bezmiary, a szpargały, po których łaził, co najmniej wielkości Apeninów... Gdy spojrzał wdół, jak gdyby patrzył z piramidy... Był tak wysoko, że doznał choroby wyżyn — i spadł, jak w przepaść w szczelinę, pomiędzy foljały...
Obezwładniony upadkiem, leżał bez przytomności, gdy naraz jakieś głosy złowrogie uderzyły słuch jego. Zwierzęta, których dawniej się nie lękał, zbliżały się szybko i groźnie, zbiegając po