Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/77

Ta strona została uwierzytelniona.

— Baćki! krzyknął Mikoła. Baćki! To nieczysta sprawa! To wielkie ściągnie nieszczęście, a nie sprowadzi ani kropli deszczu! Bo djabeł tu się wmieszał!
— A ty skąd wiedzieć możesz?
— Nie tylko ja, ale i oni to wiedzą, — Czyż nie tak? — zwrócił się do mołojców. Ci milcząc, kiwnęli głowami. — Bo rzecz się miała tak: ledwo zaczęliśmy pilnować tych niewinnych panienek, zaraz nas zmorzył sen. — I spaliśmy jak zabici.
— Tak dobrze pilnowali!... I jeszcze chwalą się!...
— Już to, że źle pilnowali, przyznaję. Bo że wszyscy spali, jak jeden, Żmych to może poświadczyć.
— A jakże, spali, gałgany potwierdził zagadnięty.
— A we śnie mieliśmy widzenie. Ukazał się nam święty Mikołaj, cudotwórca, mnie się najlepiej pokazał, bo to mój dobry patron. Zeszedł ze złotych obłoków i tak przemówił, groźnie:
— Czy w Michnyczance już ludzie podurnieli, — że cokolwiek uczynią to grzech, albo głupstwo? Starszyznę, rzekł, i tak już piekło czeka za ich pogańskie życie, za złe oranie wody i za słuchanie rad Żmycha, który z czartem trzyma. Ale że wy, mołojcy, nie tak jeszcze grzeszni, stoicie za nieprawdą to mnie tak rozgniewało, że zeszedłem