Strona:Bogusław Adamowicz - Wesoły marszałek.pdf/95

Ta strona została uwierzytelniona.

raz jeden, jakby od niespodziewanego ukłucia, i natychmiast zamilkł — uśmiechając się błogo do sprawiedliwości.
Wówczas ekscelencja od tortur, cały ubrany różowo, po długiem i pięknem, dostrojonem do powagi chwili przemówieniu, zwrócił się doń z żądaniem, aby wyjawił sekret.
Ale Fu odpowiedział milczeniem. Uśmiechnął się jeszcze łagodniej i przymrużył powieki, jak gdyby zasłuchany w śpiew ptaków, którym o tej godzinie rozlegał się park cały.
Ekscelencja przeczekał odpowiednią chwilę i odszedł w świetnym orszaku innych dygnitarzy pozostawiając skazańca — na dłuższe rozmyślania
Słońce jasno świeciło. Aleje parku roiły się od tłumów.
Różni ludzie przechodzili koło Fu, ciekawsi zatrzymywali się przed nim dłużej, a niektórzy nawet kiwali głowami z uznaniem, że tak pięknie kona...
Nareszcie zapadł wieczór, i cisza zapanowała zupełna. Z za drzew ukazał się księżyc i płynął wolno po niebiosach, aż stanął nad nim w górze srebrny i promienny.
A potem kwiaty zapachniały mocniej, i niebo znowu zbladło — gdzieś w oddali, w oddali odezwał się śpiew pełen rzewności... zapewne głos słowika — bo to było w maju.