rozbujałej ich wyobraźni, — bohaterów starożytnych dziś nikt na seryo nie bierze. Nawet ci, których w swych pieśniach unieśmiertelnił Homer, oprócz wojskowej brawury nie mają nic, cobyśmy w nich podnieść mogli; owszem zdradzają przy swej odwadze tyle dziecięcej prostoty, że na śmiech raczej zasługują, niż na podziwienie.
Pewną tedy jest rzeczą, że o tych bohaterach starożytności dawnoby ludzie zapomnieli, gdyby nie weszli w skład ówczesnego rzymsko-greckiego pogaństwa, o ile jest ono klasycznem. Stąd poszło, że kto z pomiędzy nas chce być człowiekiem wykształconym, musi o nich mniej lub więcej wiedzieć. W ten sposób pamięć o nich na świecie się przechowuje.
Ale do warstw szerszych nie przedostali się ani oni, ani nawet pojęcie, jakie starożytność o nich miała — przedostała się tylko nazwa, bo, przechodząc do kultury chrześcijańskiej nabrała w niej innej treści i innego znaczenia.
Stało się tu coś podobnego, jak wogóle z religią starożytnych pogan. Światło prawdy ewangelicznej rozpędziło ciemności jej zabobonu i fałszu, a, przekształcając z gruntu wszystkie jej pojęcia, przemieniło także i pojęcie bohatera, które najściślej z niemi złączone było. Bohater — to był przecie człowiek najbardziej zbliżony, najpodobniejszy do Istoty Najwyższej, do Pana